Chaplin spogląda lekko kpiarskim okiem na Stany Zjednoczone jako ziemię obiecaną. Znajdzie się miejsce na obowiązkowy wątek romansowy i happy end oraz jak zwykle sporo okazji do śmiechu. Najlepsza jest tu długa scena w jadalni, kiedy to tramp, zamówiwszy posiłek, nie ma później czym za niego zapłacić i kombinuje jak może, by wykaraskać się ze spodziewanego manta od szefa kuchni. Jest w tym krótkim metrażu pewna nuta goryczy, ale ogólna wymowa pozostaje - jak w większości filmów Charlie'go - krzepiąca i ciepła. Koniec końców: it's a Land of Liberty!